Tatry snują się za mną od czasu naszej ostatniej zimowej wizyty, podczas ktorej absolutnie się w nich zakochałam. Postanowiłam sobie wtedy, że regularnie będę odwiedzać to miejsce, zdobywać nowe szczyty i szlajać się kolejnymi szlakami. Uwielbiam te krajobrazy, bo za każdym razem można dostrzec w nich inne cuda. To niesamowity spektakl, który chciałabym podziwiać choć raz w roku. Gdyby tak tylko mieć teleport..
Noc w schroniku PTTK Hala Ornak
Plan na tą wyprawę kiełkował już od dłuższego czasu. Zainspirowała mnie moja najdroższa podróżniczka Sandra z Jednym Szlakiem. Po wysłuchaniu monologu Pawła pt. “Jak bardzo nienawidzę plecaków”, ograniczyłam się do spędzenia tylko jednej nocy w schronisku znajdującym się w Dolinie Kościeliskiej. Prawda też jest taka, że rezerwowanie noclegu w schroniskach znajdujących się wyżej jest sporym wyczynem. Jeśli macie takie marzenie, a niekoniecznie chcecie spać na “glebie” piszcie lub dzwońcie parę miesięcy wcześniej – zwłaszcza jeśli chodzi o okres wakacyjny.
Do schronu podreptaliśmy spacerkiem przez zatłoczony szlak prowadzący przez piękną Doliną Kościeliską. Przed wybuchem spowodowanym ogromna ilością turystów z dziećmi uratowały nas słuchawki w uszach, a w nich spokojny głos Eddiego Wedera z soundtracku “Into the wild”. Po dotarciu na miejsce, ze względu na kręcącą się w powietrzu chorobę, wypiłam wymarzoną herbatę z malinami (wzmocnioną odrobiną Soplicy orzechowej) i dawkę kojącej nikotyny (w miejscu oczywiście do tego wyznaczonym!).
Po obiedzie i zakwaterowaniu poszliśmy na spacer do Smerczyńskiego Stawu, co zajmuje około 30 minut ze schroniska. To miejsce w godzinach zachodzącego słońca ma moc uspokajania. Wokoło słychać było tylko ważki obijające się skrzydłami o rośliny. Swoim zwyczajem naklepałam trochę zdjęć i zeszliśmy z powrotem na piwko i wzmacnianą herbatkę. Usiedliśmy na zewnątrz przy stoliku upajając się spokojnym górskim krajobrazem. Ja i mój wewnętrzny, chiński turysta rozstawiłam statyw i polowałam na nocne zdjęcie oświetlonych przez księżyc gór. Niestety tego dnia całe niebo zasłoniło się chmurami, więc nie udało się spełnić marzenia. Pozostało zażyć Theraflu i zawalczyć w nocy z chorobą, bo już od świtu mieliśmy być w drodze na Czerwone Wierchy.

Wstaliśmy przed 5 i po cichu wszyscy wytoczyliśmy się z pokoju, żeby nikogo nie obudzić. Maszerowanie o tej godzinie to spora trudność. Organizm nie jest jeszcze rozgrzany, a zimno i wilgoć przesiąka wszystkie warstwy ubrań. Po niecałej godzinie, na uroczej polance postanowiliśmy zjeść śniadanie. Po tym urlopie nie mogę patrzeć na wafle ryżowe.
Na ławeczce przy Tomanowym Potoku nasze morale leżały na glebie. Wymyślaliśmy jakby tu zmniejszyć się do wielkości mrówki i wskoczyć komuś na plecak, żeby nas zaniósł pod górę. Gdy za plecami zostawiliśmy linię lasu, a naszym oczom ukazały się potężne, spokojne zbocza Upłaziańskiej Kopy i źródełko wody morale poszły w górę, by znów spaść pod Twardą Kopą. Czas umiliło nam spotkanie z kozicami, które wybrały się na poranną toaletę i wcale nie były chętne do ucieczki. Niesamowite przeżycie i nagroda za wczesne wstawanie sprawiło, że nawet nie zauważyliśmy jak przeszliśmy Ciemniak. Kicanie po skałach dla osób z lękiem wysokości ułatwiła ogromna chmura, w której nie było widać absolutnie nic, w tym przepaści i pięknych panoram. Takie to są górskie spacery.

Kolejnym przystankiem był Małołączniak, przy którym spotkaliśmy już parę osób i od tej chwili przestaliśmy czuć się na szlaku sami. Trasa Od Kopy Kondrackiej do Kasprowego Wierchu jest naprawdę malownicza. Możemy podziwiać doliny po polskiej i słowackiej stronie. Zwykłe maszerowanie urozmaicały nam momenty, w których trzeba się było wspiąć na wyższe skały, co nie każdemu przychodziło łatwo. Ostatnim fizycznym wyzwaniem było podejście pod Kasprowy Wierch, a psychicznym utrzymanie spokoju w tłumie i wyciągu, który zawiózł nas do Kuźnic.
W wagoniku wspominałam cichy i zimny poranek, pełen wątpliwości we własne siły i burzowe prognozy. Byliśmy bardzo zmęczeni, trasa planowana na 7h zajęła nam 9h. Warto pamiętać o tym, żeby planując wycieczkę wziąć pod uwagę margines: czas na jedzenie, picie, umieranie, fotki, kozy, siku… Tatry to też ogromny wysiłek, zmiany pogody i ból stawów. Dla mnie to cisza, morze inspiracji i walka ze sobą.
Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Was znowu moje góry.